albania, dzień 6: tiranë, durrës (trzęsienie ziemi)
Kolejny dzień w Tirranie. Rezygnujemy z jechania do Szkodry, jesteśmy mocno zmęczeni. Noc była dziwna, bo nie mogliśmy za bardzo zasnąć w mieszkaniu, które wynajmowaliśmy. Ja bardziej z przeziębienia, Justyna z dziwnego uczucia stałej obecności kogoś w dużym salonie. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale faktycznie, mieszkanie miało w nocy w sobie coś dziwnego czego również nie potrafię wytłumaczyć. Nie dopytywałem jednak o jego historię osoby wynajmującej… Justyna na dodatek ma dziwne przeczucia co do naszej wizyty w Tiranie i chce dzień wcześniej wrócić do Durres. Ja w sumie jestem już lekko zmęczony stolicą, więc nie protestuję. Postanawiamy wyjść jeszcze na krótki spacer i pospacerować w bliskiej okolicy Placu Skanderbega.
Najpierw sam budynek Muzeum Historycznego, który jest całkiem ciekawy i dość specyficzny. Na jego tyłach jest jakiś pusty basen, jakieś skały, stare lustro… Nic z tego nie pasuje do siebie, ale idealnie ukazuje, jaka jest cała Albania.
W środku jest galeria, w której jest dziś akurat otwarcie jakiejś wystawy. Malarstwo, fotografia, rzeźba… W środku telewizja nagrywa jakiś wywiad. Wchodzimy na dziko i spacerujemy, oglądamy prace. Gdzieś łapiemy się na późniejszych ujęciach w albańskim programie informacyjnym, jak studiujemy piękne, albańskie malarstwo. No i zajebiście.
Tu wszystko płynie swoim tempem. Nikt się nigdzie nie spieszy, wszyscy wiecznie wypoczywają. To mnie w tym kraju cholernie fascynuje. Niezależnie jaki jest dzień, wszędzie odpoczywają ludzie, siedzą w kawiarniach, na ławeczkach, krzesełkach, chodnikach, murkach… Jakby nie było jutra, gonitwy za czymś. Niesamowite.
Pisałem to już, ale w Albanii pasażer jest na wagę złota. Jadąc z Tirany do Durres siedzieliśmy w autokarze 40 minut, bo w Albanii autokar odjeżdża dopiero wtedy, gdy się cały zapełni. Gdy brakowało jednej osoby, gość od biletów (w Albanii jest kierowca i gość, który chodzi podczas jazdy i sprzedaje bilety) biegał po dworcu i krzyczał „Durres, Durres, Durres”. Aż w końcu znalazł jakiegoś nieszczęśnika i mogliśmy jechać.
Wracamy do Durres. I tu się zaczyna…
Wchodzimy do pokoju, rozpakowujemy nasze plecaki. Nalewamy sobie coś do picia, odpalam na chwilę telewizor. Plan jest taki, aby sobie chwilę odpocząć i pójść poleżeć na plaży. Po prostu chwilę odpocząć na słońcu od Tirany, która nas mocno wymęczyła. W oddali słyszę grzmot, ignoruję go (gdzieś podświadomie myślę przez ułamek sekundy, że przecież świeci pełne słońce, więc niby jak może grzmieć ?). Po chwili słychać dźwięk przypominający nadjeżdzającą ogromną ciężarówkę. Te obie rzeczy dzieją się w ułamkach sekundy, chociaż wydają się mi teraz czymś bardzo wydłużonym. Wtedy dochodzą gdzieś jednym uchem… I następuje mocne tąpnięcie, jakbym idąc chodnikiem nie zauważył stopnia w dół. I wszystko zaczyna grzmieć i się poruszać. Ziemia pływa, a z nią pokój, meble… Jest strach! Do cholery, to trzęsienie ziemi, a my jesteśmy w budynku, w pokoju na 2 piętrze. Trwa to wieczność, potem w telewizji podadzą że aż ponad 20 sekund. Gdy się kończy, wybiegamy z budynku prosto na plażę (zostawiając wszystko w pokoju). Z pobliskich budynków ludzie robią to samo, jest panika. Wstrząs musiał być bardzo spory. Po 6 minutach jest już alert w Google – siła 5.6 (potem zostanie zmieniona na 5.8 w skali Richtera). Siedzimy w ludźmi na plaży, po jakimś czasie nadchodzi ponowny grzmot, wszystko zaczyna pływać… drugi wstrząs! Równie mocny (potem okaże się, że miał siłę 5.3), ale krótszy. To moje pierwsze trzęsienie ziemi, nie tak je sobie wyobrażałem. Jest naprawdę przerażające! Do pokoju nie pójdziemy przez wiele godzin. W międzyczasie będzie jeszcze trzeci wstrząs, ale już lżejszy. Po nim pobiegniemy bo dokumenty i podstawowe rzeczy, w razie czego. Spacerujemy po plaży, nikt nie wraca do mieszkań… Telewizja zaczyna nadawać specjalne wydania, w kraju zbiera się sztab kryzysowy, premier Albanii rezygnuje z wyjazdu na forum ONZ. I wielkie napisy w każdej stacji podające siłę obu wstrząsów oraz informację, że to największe trzęsienie w Albanii od 30 lat.
Do pokoju idziemy kilka minut przed 22. Chwilkę po północy słyszę krzyk Justyny, aby uciekać. Zrywam się półprzytomny i wybiegamy z pokoju na plażę. Jest czwarty wstrząs, 4.8, mocno odczuwalny. Mimo że słabszy niż dwa pierwsze to działający na psychikę jeszcze bardziej, bo zastaje ludzi podczas snu. A to jest najgorsze! Instaluję aplikację monitorującą trzęsienia ziemi na całym świecie na bierząco. Ja pierdykam, wstrząsy (mniejsze) są dosłownie co kilkanaście minut. Jest źle! W telewizji zdjęcia z Tirany, duże zniszczenia już po 2 pierwszych wstrząsach. Przygniecione samochody, ludzie koczujący na ulicach. Po czwartym wstrząsie, ludzie w Durres i Tiranie będą spać w parkach, na ulicach i na stadionach, większość będzie się bała wrócić do domów.
Myślę o tych przeczuciach Justyny odnośnie szybszego powrotu do Durres. Mimo, iż epicentrum było tuż od naszego miasta, największe zniszczenia wywołało w oddalonej dalej Tiranie ze względu na inne zabudowania jak i ich gęstość. Gdzie bylibyśmy podczas pierwszego? Może w mieszkaniu odpoczywając przed wieczornym spacerowaniem? Samo mieszkanie jak i budynek nie sprawiał wrażenia zbyt trwałego, w przeciwieństwie do hotelu w Durres… Spać idziemy po 2 w nocy (zastanawiając się nawet przez chwilę nad spaniem na plaży). Drzwi mamy jednak otwarte, jesteśmy gotowi do ucieczki…
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, miejsca, wyprawy tagi: albania, durrës, tiranë, trzęsienie ziemi, x100s
Uniwersytet UFO, w którym uczą się albańscy kosmici. Tego w Polsce nie mamy, prawda?
Plac Skanderbega i leniwy spacer w mocnym słońcu. Dziś chcemy tak na luzie, bez gonitwy, w sumie sporo ciekawych rzeczy w Tiranie już widzieliśmy. Planem jest park z jakimś małym jeziorkiem oraz willa dyktatora Hoxhy w modnej dzielnicy Blloku (kiedyś dzielnica rządowa, do której zwykli Albańczycy nie mieli wstępu).
W Tiranie znajdziecie pełno bunkrów. Dosłownie, miasto jest nimi usłane. W całym kraju jest ich kilkaset tysięcy. Hoxha był mocnym pojebem. W 1979 roku zerwał stosunki z Chinami i resztą socjalistycznego bloku i postanowił, że jedyną ostoją komunizmu będzie Albania. Zamknął granice i zaczęła się budowa komunistycznego raju. Najważniejsza była obronność, ponieważ Hoxha uznał, że wszystkie kraje, a zwłaszcza te socjalistyczne, czyhają na Albanię. Kiedy Amerykanie zaczęli bombardowanie Wietnamu, Hoxha postanowił rozpocząć szeroko zakrojoną budowę schronów i bunkrów w całym kraju. I tak, naród głodował, ale budował te betonowe monstra.
Mnie w Tiranie urzekły te wszystkie niedokończone budowle, fontanny, posągi… Miasto przypomina taki twór, gdzie były duże plany, ale nagle, z jakiś tajemniczych powodów, zaprzestano jego realizacji. Opuszczone sklepy, niedokończone budowle… Po prostu Tirana.
Do byłej willi Hoxhy niestety nie wejdziemy. Czytałem gdzieś, że można ją zwiedzać, ale chyba jednak coś źle zrozumiałem. Trudno. Podobno jest tu teraz jakaś szkołą językowa… No nie wiem, nie wygląda na to. Bramy są zamknięte na łańcuch i kłódki. Na szczęście można zrobić zdjęcia z zewnątrz. Na zdjęciu tego nie widać, ale w holu rezydencji wisi ogromny obraz – biegnący Albańczycy, z bronią i czerwoną flagą. Prawdziwi komuniści, jedyni tacy na całym świecie. Bo Albańczycy kochają broń od zawsze (teraz doszły do tego jeszcze Mercedesy). W 1913 roku Isa Boletini pojechał do Wielkiej Brytanii debatować o losie Albanii. Przed spotkaniem, strażnicy odebrali mu całą broń. Podczas spotkania jeden z lordów z wielką satysfakcją powiedział „kto by pomyślał, że Anglikom uda się rozbroić Albańczyka?”. Wtedy Boletini wyjął schowany gdzieś w swoich łachmanach pistolet i rzekł „Albańczyka nigdy nie da się całkowicie rozbroić!”. Pamiętajcie o tym będąc w Albanii. Jak i o tym, że w 1997 roku podczas wojny domowej, zginęło z rabowanych garnizonów i komisariatów ponad 650 tysięcy sztuk broni. Nigdy jej nie odzyskano.
Łazimy tak dzielnicą Blloku. Teraz to luksusowe restauracje, sklepy, pełno ludzi w kawiarenkach… Kiedyś dzielnica rządowa, chroniona przez służby bezpieczeństwa. Wtedy również jedyne miejsce w Albanii, gdzie była jakaś wolność – dzieci dygnitarzy oglądały zachodnie filmy, zajadały zachodnie słodycze… Zwykły Albańczyk nie miał tu na ogół dostępu.
Obok tirańskiej politechniki odbijamy w lewo i kierujemy się do miejskiego parku. Słońce praży niemiłosiernie! Park jest fajny, chociaż w dużej części niezadbany. Ale pusty i co najważniejsze panuje tu błoga cisza! Spacerujemy, dochodzimy do małego jeziorka, siadamy odpocząć, idziemy dalej. Natrafiamy na jakiś stary kort tenisowy, przy którym powiewają flagi – w tym flaga USA. Sam kort nie widział piłęczki tenisowej chyba z 20 lat.
Wracamy do Blloku. Nogi nam prawie odpadają, jest jak w saunie. Kierujemy się powoli do mieszkania obserwując po drodze życie tego miasta, kolorowe budynki, pomalowane skrzynki na prąd przy ulicach, zwisające wszędzie kable… Ma to swój klimat. No i Mercedesy, ale do nich już się przyzwyczailiśmy.
Wieczorem wychodzimy na plac Skanderbega, ponieważ jest otwarcie sezonu w Operze Narodowej. Fajna impreza! Przykleja się do nas jakaś wariatka. gada cały czas coś po albańsku. Na nasze tłumaczenie, że nic nie rozumiemy, nakręca się jeszcze mocniej. Rozumiem tylko, że gada coś o Georgu Bushi i prostytutkach. Ja pierdole, my to mamy szczęście.
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, miejsca, wyprawy tagi: albania, tiranë, x100s
Mercedesy to chyba najbardziej wartościowa rzecz dla Albańczyków, nawet bardziej niż złoto. Tym bardziej widok porzuconego Mercedesa robi wrażenie! Aż dziw, że on wciąż tam stoi. Widząc go pomyślałem sobie, że to może stary samochód jakiegoś albańskiego ważniaka, który wymienił go na najnowszą klasę, a tego starego boją się ludzie tknąć…
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, różne, wyprawy tagi: albania, tiranë, x100s
Dziś ambitnie, pojedziemy sobie wjechać na duża górę. Po co? Aby zobaczyć Tiranę z góry, proste! Ale po kolei… Czy wiecie, że Albania jest drugim najwyżej położonym krajem w Europie? Tuż po Szwajcarii. Jednak nie ma tu rozwiniętej turystyki narciarskiej, ani też kolejek górskich. Jest jednak jedna, fajna kolejka gondolowa – właśnie w Tiranie! I jedzie ona właśnie na górę Dajti aż przez 5 kilometrów!
Trzeba jednak najpierw dojechać tam autobusem. My na całe szczęście mamy go praktycznie sprzed mieszkania, więc ładujemy się i w drogę! Jedziemy sobie jakiś czas, gdy nagle autobus zatrzymuje się i kierowca karze przesiąść się wszystkim do drugiego autobusu. Nie wiadomo czemu, tak po prostu. Wskazuje na nas i pyta „Teleferiku?”. Co? Chwila, coś mi świta… To Dajti ma jakąś inną nazwę, chyba od tej kolejki czy jakoś tak. Może to właśnie to Teleferiku? Dobre skojarzenie, bo zamiast klasycznego „no, thank you” które powtarzamy tu już odruchowo, mówię „yes”. Idzie z nami do kierowcy drugiego autobusu, karze wsiadać, wskazuje na nas i coś mu mówi. Dobra, jedziemy. Na jednym z kolejnych przystanków macha do nas i mówi „Teleferiku”. Ok, to chyba tu. Z nami wysiadają jakieś miejscowe kobiety. Prowadzą nas wskazując co chwila kierunek… Miło. Ogólnie ludzie są tu bardzo pomocni.
1000 leków jeden bilet. Dobra, kupujemy. Przed nami jakiś 200 letni Japończyk, za nami grupa Rosjan. Wagoniki akurat podjechały dwa… wsiadamy z Japończykiem! On jest bardzo mało rozmowny, patrzy tylko w jednym kierunku. Może umarł? Nie, lekko ruszył głową. Jedzie się fajnie, widoki naprawdę spoko. Chwilami wieje mocny wiatr, wtedy jest jeszcze fajniej! (chyba tylko dla mnie, dla Japończyka i Justynki nie).
Na górze sporo Polaków i Izraelczyków. Ci drudzy są zajebiści, machają do pustych wagoników i nagrywają to telefonami. Miejsce jest fajne, pełne zieleni, z małym polem golfowym, placem zabaw dla dzieciaków. I są też bary i hotel. Ogólnie tiptop jak na Albanię, szarpnęli się. Łazimy, odpoczywamy, łazimy, robimy zdjęcia, ja nagrywam filmiki… jest ok.
Hotel Dajti, znajdujący się na górze, ma fajny taras na dachu. Nie krępujcie się gdy tu będziecie, wbijajcie śmiało (najlepiej windą). Miła recepcjonistka sama zaprasza. Z góry jest jeszcze fajniejszy widok, zwłaszcza że na wszystkie kierunki. Tirana z góry robi super wrażenie (pomimo słabej przejrzystości). Hotel ma również na górze fajną restaurację, w której w bardzo normalnych cenach można chociażby napić się zimnego piwa, czy zamówić smaczny koktajl. I przez oszklone ściany popatrzeć na fajne widoki. Zwłaszcza, że restauracja obraca się wokół własnej osi! Czyli pijąc, co chwila będziecie mieli trochę inny widok za oknem.
Najedzeni słonymi orzeszkami i opici piwem i koktajlami, pakujemy się do wagonika i wracamy do Tirany. Tylko gdzie do cholery jest Japończyk? Pewnie został na górze. Droga powrotna jeszcze bardziej wietrzna, bo zaczynają zbliżać się ciemne chmury – będzie padało. Trochę szkoda, bo mieliśmy w planach jeszcze kilka miejsc. Trudno.
Wysiadamy przy Placu Skanderbega. Ciemne chmury nadciągają za naszymi plecami. Przed sobą mamy Muzeum Historyczne, które chyba najbardziej znane jest z dużego fresku na przedniej ścianie budynku, który przedstawia 13 Albańczyków z różnych okresów historycznych kraju. Fajny, ale na zdjęciach robił większe wrażenie. Potrzebuję czegoś mocniejszego!
BunkArt 2, czyli bunkier atomowy w centrum Tirany przerobiony na muzeum. Kawał historii zamknięty w bunkrze, który miał służyć Ministerstwu Spraw Wewnętrznych (ten pierwszy Enver Hoxha jest położony poza centrum – pisząc tego posta wiem już, że jadąc na Dajti byliśmy blisko). Charakterystyczny zapach piwnicy dodaje autentycznych wrażeń. Dzwięki, klaustrofobiczne korytarze i cała historia albańskiego terroru przeciwko społeczeństwu. To taki punkt na mapie Tirany, który koniecznie trzeba odwiedzić. Wejście 500 leków.
Wychodzimy, już pana deszcz. Zwijamy się więc do domu. Po drodze szukamy jakiegoś jedzenia. Kończymy w jakimś Capitolu, gdzie kupujemy coś pokroju „u Turasa na Marszałkowskiej”. Jest całkiem spoko, nie powiem. Wracając do domu wciąż myślę o jednym miejscu, o którym chciałbym tu zrobić fajny materiał wideo. Niestety mam problem z jego znalezieniem – a tego się przed przyjazdem nie spodziewałem!
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, miejsca, wyprawy tagi: albania, tiranë, x100s
albania, dzień 3: durrës, tiranë
Dobra, spadamy z Durres i jedziemy do Tirany! Trzeba się jednak najpierw dostać na dworzec. Tam jedzie autobus miejski w kolorze niebieskim (tak, w Durres autobusy mają jedynie kolory). Przystanek na szczęście jest oznaczony (jako jeden z nielicznych), więc wiemy mniej więcej skąd jechać. Autobus już stoi, więc wsiadamy. Kierowca nas wyprawa, ponieważ druga osoba z obsługi (człowiek sprzedający w autobusie bilety) właśnie go zamiata. Ok, poczekamy. Obok stoi samochód CocaColi należący do ekipy malującej wnętrza jakiegoś sklepu…
Wiecie, w Albanii nie ma czegoś takiego jak godziny odjazdu dla autobusów. Ogólnie czas jest tu dość umowny. Jak już znajdziecie interesujący Was autobus, nie szukajcie jego rozkładu ani nie pytajcie kiedy odjazd – ten nastąpi dopiero, gdy autobus się odpowiednio zapełni (lub nadjedzie drugi, będący dla tego waszego konkurencją, jak to miało w przypadku 'niebieskiego’ którym jechaliśmy na Dworzec Autobusowy).
Podróż z Durres do Tirany trwała jakieś 25 minut. W autobusie na odjazd czekaliśmy 40 minut (w tym czasie gość z obsługi autobusu stał pomiędzy jakimiś straganami i krzyczał „Tirane, Tirane, Tirane”). Macie więc już pojęcie, jak to mniej więcej wygląda.
Tirana jest brutalnym miastem, Nieprawdopodobnie chaotycznym, brudnym, głośnym i momentami bardzo śmierdzącym… Ale to nie jest tak, że są to wady. To ma naprawdę swój niesamowity klimat. Jeżeli dodacie do tego 30 stopni w cieniu i Mercedesy na każdym kroku, będziecie mieć obraz Albanii.
Mi to miasto przypomina bardzo Tbilisi w Gruzji. Dużo zieleni, betonu i kabli wiszących nad ulicami i pomiędzy budynkami. I podobny chaos jeżeli chodzi o poruszanie się komunikacją miejską (autobusy, którymi macie jechać w dane miejsce nigdy nie pojawiają się na danym przystanku, za to przyjeżdżają inne, które teoretycznie powinny jechać w inne miejsce, a dojedziecie nimi właśnie tam, gdzie chcecie).
Tęsknota Albańczyków do cywilizowanego świata jest przeogromna. Flagi USA, żółte taksówki, fascynacja Włochami, podróbki zachodnich marek i kult niemieckiego Mercedesa. Jest to na swój sposób bardzo urokliwe. Oczywiście jako turyści będziecie się tu mocno wyróżniać, więc będziecie nagabywani przez chmary taksówkarzy i innych osób oferujących różne dziwne rzeczy. Jednak będzie to kulturalne. Taksówkarz będzie wołał za Wami, ale jak mu podziękujecie że nie potrzebujecie podwózki, on również przeprosi i podziękuje. Czasami nawet po włosku, jak ten na dworcu autobusowym do mnie (nie sądziłem, że wyglądam na Włocha – opalenizna z Durres chyba zrobiła swoje).
Jak już w Tiranie będziecie, wbijcie zobaczyć 'Piramidę’. To taki pomnik szaleństwa, megalomanii i totalnego odjebania od rzeczywistości. Nie samych Albańczyków, ale ich byłego dyktatora, Envera Hoxhy. Miejsce to zaprojektowała jego równie pojebana córka. Miało być miejscem jego pochówku w przyszłości, coś jak mauzoleum Lenina w Moskwie (tam chociaż mieli gust). Komunizm upadł i nic z tego nie wyszło, a piramida pozostała. Potem były tu jakieś sale konferencyjne czy coś podobnego, a potem jeszcze chyba jakaś dyskoteka. No i w końcu zamknęli to na dobre i teraz budynek jest atrakcją dla turystów (chociaż tylko z zewnątrz) i całej masy dzieciaków wspinających się na jej czubek. Te też są nieźle pojebane.
Obok znajdziecie jeszcze Dzwon Pokoju (ja upamiętniłem jedynie ścianę boczną instalacji, bo się spieszyłem, a dzwon fotografowali jacyś turyści z Chin). Został on odlany z pocisków użytych podczas wojny domowej w Albanii w 1997 roku.
…a idąc ponownie do centrum natraficie na fajną instalację znajdującą się obok Galerii Sztuki. To „Chmura” japońskiego artysty Sou Fujimoto. Ma promować albańską sztukę. fajna jest, zwłaszcza w zachodzącym słońcu. I można po niej chodzić.
Na koniec chciałbym jeszcze napisać o sklepach w tym mieście, bo mam wrażenie, że ludzie tu nie mają nawyku gotowania w domach. Gdzie się nie wyjdzie to siedzą i jedzą w knajpach i innych dziwnych punktach, do których nie chciałbym wchodzić na jedzenie. Półtorej godziny szukaliśmy jakiegoś dużego marketu. A jak już w końcu znaleźliśmy, to ceny były zaprzeczeniem wszechobecnego „jedźcie do Albanii, to bardzo tani kraj!”.
No dobra, wypijemy jeszcze Peję za zdrowie Ryszarda i idziemy spać!
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, miejsca, wyprawy tagi: albania, durrës, tiranë, x100s
Albania to kraina Mercedesów. Serio, ja w to nie wierzyłem. Przed wyjazdem przeczytałem, że 80% samochodów w tym kraju to właśnie Mercedesy. Jeżeli chodzi o Durrës to może nie 80, ale z całą pewnością z 60% już tak. Naprawdę, są wszędzie. Na ogół te stare, ale i nowych też nie brakuje. Tak chodząc i widząc te drugie myślę sobie, z jaką zawiścią patrzą na nie właściciele tych starszych… Nawet jak mija nas dostawczy Ford to jest bardzo prawdopodobne, że gdzieś będzie miał doklejony znaczek Benza, lub chociażby naklejkę.
Ten dzień przeznaczyliśmy głównie na obijanie się i powolne spacerowanie. No i leżakowanie na plaży nad Adriatykiem. Jednak coś tam już widzieliśmy i jakieś zdanie o tej miejscowości już mamy, a zapewne i o samej Albanii. No miasto, a i zapewne kraj, totalnego chaosu. Brudu, nieładu… I totalnego wyjebania na wszystko, co związane z czasem. Markety wypełnione pustymi półkami, a jak już coś mające to z powyłączanymi światłami, mroczne tak bardzo, że aż chce się wyć i krzyczeć ze smutku…
To również kraj podróbek! Na każdym kroku kupicie tu Adidasa, Nike, Reeboka, File, CK, Versace… Nie no, jest naprawdę wszystko. Do tego, już chyba nie podrabiane, ogromne misie. Tuż przy plaży, bo przecież nie ma nic lepszego, jak ogromny pluszak na leżaku obok.
I psy, bezdomne psy. Są ich tu gromady, wałęsające się bez celu, jak i wszyscy ludzie w tym mieście. Smutne, wygłodniałe, strachliwe od ciągłego przepędzania… Ludzie krzyczą na nie, gonią z każdego wolnego skrawka cienia. A one, niezmordowane, wciąż wracają. Jak bardzo jest mi ich żal…
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, miejsca, wyprawy tagi: albania, durrës, x100s
albania, dzień 1: hej albanio, hej durrës!
Dolecieliśmy! Hej Albanio, hej Durrës! Na pierwszy rzut to małe miasteczko/kurort nad morzem. Obrzydliwy, odstraszający, kiczowaty, dla mnie dzięki tym cechom wspaniały!
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, miejsca, wyprawy tagi: albania, durrës, x100s
menu
o mnie
wyprawy na wschód i nie tylko
najnowsze wpisy
- warszawa, włochy i ponownie warszawa
- calibrite display 123
- najdłuższe podsumowanie: obrony w af
- najdłuższe podsumowanie ever 2
- najdłuższe podsumowanie ever 1
- vlogująca kasia
- szmul jewson – największy dupek w lidze
- konkurs 'waste not, snap a lot’
- stylowo
- wrześniowo
- busted!
- ludzie displate
- kolejny plan zdjęciowy
- biały miś
- displate, backstage
- julia łukiewska
- dobra sesja beauty
- obrona dyplomowa kasi
- turcja: antalya
- bośnia i hercegowina: sarajewo na koniec
- bośnia i hercegowina: banja luka
- bośnia i hercegowina: wodospady kravica
- bośnia i hercegowina: mostar z drona
- bośnia i hercegowina: mostar
- bośnia i hercegowina: ratusz w sarajewie
kategorie
- abstrakcje
analogowo
backstage
chłopaki
cinemagraph
cyfrowo
dziewczyny
kulinarne
miejsca
mobilnie
osobowości
panoramy
pierdupierdu
polaroid
poradnik
portfolio
przedmioty
publikacje
różne
wydarzenia
wyprawy
archiwum bloga
moje rzeczy
portfolio
instagram
threads
youtube
tiktok
9szmul
pogadajmy podcast
Spełniłem swoje największe marzenie i nagrałem album muzyczny. Następnie znalazłem wytwórnię muzyczną i wydałem go na największych serwisach z muzyką! Sprawdź stronę albumu:
Jako że to blog, to mam tu również klasyczne blogowe wpisy, w których pokazuję moje codzienne życie: sesje zdjęciowe, wyprawy i tym podobne rzeczy. Wszystko mobilnie, ze smartfona:
Jeżeli spodobały ci się moje materiały na Youtube lub zdjęcia, postaw mi kawę - będzie mi naprawdę niezmiernie miło:
Piekielnie upalna Turcja, ale bardzo fajna. Trochę zdjęć i trzy filmy na Youtube! Zobacz→
Bardzo doświadczone Sarajewo, jeszcze bardziej doświadczony Mostar i serbska Banja Luka. Zakochałem się w Bośni! Zobacz→
Bardzo fajna sesja studyjna z Julią Łukiewską. Tak jak lubię! Zobacz→
Globalna sesja zdjęciowa dla XIAOMI! Producentem OnlyOnly, agencją odpowiedzialną za całość GONG. Ogromna duma! Zobacz→
Genialny miesięczny pobyt w Tajlandi. Wigilia w klubie drag queen, sylwester na tajskim boksie dla lokalsów... i wiele, wiele więcej! Zobacz→
Absolutnie niesamowite Kosowo - całkiem inne, niż się go spodziewałem. We wpisach zdjęcia jak i vlogi.. Zobacz→
Estonia nieodkryta! Byłem w miejscach, o których pewnie nawet nie słyszeliście. Ja się w tym kraju zakochałem!. Zobacz→
KIedyś fotografowałem również na klasycznych negatywach, a głowę miałem pełną przedziwnych pomysłów. Zobacz→
Niesamowite Uzbekistan i tadżykistan. Duszanbe, Chiwa, Buchara czy Samarkanda. A wszystko doprawione krótkim pobytem w Abu Dabi. Wszystko na zdjęcich i we vlogach. Zobacz→
Od pięknych rejonów, poprzez skaliste miasto, po totalny rozpierdol Neapolu. W tej serii vlogów jak i na tych zdjęciach pokażę Wam pełen przekrój tego niesamowitego kraju! Zdjęcia i vlogi. Zobacz→
Sesja do zimowego numeru Digital Camera Polska w szklarni w Powsinie z pięknymi Różą i Roksaną. Zobacz→
Byłem w miejscach, które jeszcze do niedawna były okupowane przez rosyjskie wojska. Widziałem masowe groby oraz straszne zniszczenia. Nigdy tego nie zapomnę!. Zobacz→
Pełna kontrastów Łotwa. Zarówno na zdjęciach jak i w 6 odcinkowej serii vlogów. Zobacz→
Z jednej strony piękna, a z drugiej niesamowicie abstrakcyjna Armenia. Wyprawa tak szalona, że nie da się jej opisać w kilku zdaniach. Zobacz→
Wykonałem kilka zdjęć do najnowszej książki Marty Grzebyk z Krytyki Kulinarnej. Okładka + przekładki. Jak zawsze w super ekipie ze Studia Odczaruj Gary! Zobacz→
Kinga i Agnes we wspaniałej bieliźnie God Save Queens. Na Instaxach. Zobacz zdęcia→
Reklamowa sesja zdjęciowa do magazynów Viva! Oraz Uroda Życia. Zobacz zdjęcia→
Kilka polaroidów wykonanych podczas zdjęć do sierpniowego numeru Digital Camera Polska. Zobacz→
© Dawid Markoff
Wszelkie prawa zastrzeżone