fotografia krajobrazowa, czyli jak zacząć
Wiecie co? Ostatnio szukając jednej ze starszych sesji zdjęciowych, znalazłem na dysku z backupami stary tekst o fotografii krajobrazowej, który miał trafić do serwisu Fotopolis (do którego swego czasu napisałem trochę tekstów – znajdziecie je na mojej stronie emefef.com→). Jednak jakoś tak się stało, że finalnie tam nie trafił (zmienił się temat miesiąca w ostatniej chwili czy coś podobnego). I zapomniałem o tym aż do wczoraj. Postanowiłem więc, że wrzucę go tu razem z kilkoma ze zdjęć, które również miały pojawić się tam razem z nim. Zdjęcia, które chyba już tu kiedyś chyba były z wyjazdu do Gruzji, no ale skoro miały być w artykule, to muszą być i teraz w tym wpisie. Tekst jest skierowany do amatorów.
* * *
Fotografia krajobrazowa, czyli jak zacząć.
Fotografuj wszystkim!
Fotografia krajobrazowa, jak i każda inna, kojarzy się na ogół ludziom z klasycznymi aparatami fotograficznymi. Widzą oczami wyobraźni fotografa z wielkim statywem, plecakiem i aparatem uzbrojonym w bardzo długi obiektyw. Po prostu zawodowiec! Jednak nie każdy ma taki aparat, taki statyw… Więc czy taka osoba nie może robić dobrych zdjęć krajobrazowych? Oczywiście, że może! Ja osobiście wyznaję zasadę, że ciekawe zdjęcie można zrobić wszystkim. Czy będzie to fotografia krajobrazowa, produktowa, kulinarna, można użyć zarówno aparatu, jak i telefonu. Po prostu tego, co macie aktualnie przy sobie.
Zdarza mi się, że będąc w jakimś fajnym miejscu, nie mam przy sobie swojego głównego aparatu. Robię wtedy zdjęcie smartfonem lub cyfrowym kompaktem, który staram się mieć w każdej podróży przy sobie.
Kompozycja.
Są pewne zasady w kompozycji, których można, ale nie trzeba się trzymać. Mają one zarówno zastosowanie w fotografii klasycznej, jak i tej mobilnej. Pamiętajcie jednak o jednym: zasady są po to, aby je łamać. W fotografii bądźcie buntownikami! Nie bójcie się eksperymentować, iść swoją własną drogą, kreować swój własny obraz.
Zasada trójpodziału była początkowo wykorzystywana w malarstwie, ale bardzo dobrze spisuje się obecnie również i w fotografii. Jak to działa? Fotografując i patrząc na daną scenę przez wizjer aparatu postarajcie się wyobrazić sobie, że obraz który widzicie jest podzielony w poziomie i pionie na trzy równe linie. W miejscach w których te linie się przecinają mamy ‚mocne punkty’. To w nich powinniście umieszczać najważniejsze elementy zdjęcia (płynący statek w oddali, idącą osobę, lecący w oddali samolot, samotne drzewo…). Duża część aparatów jak i aplikacji mobilnych pozwala na wyświetlenie takiego podziału na ekranie/w wizjerze już podczas robienia zdjęcia.
Kompozycja centralna to po prostu umieszczenie najważniejszego elementu w centrum kadru. Choć uznawana w fotografii krajobrazowej raczej za kompozycję, której powinno się unikać, to nie bójcie się jej używać.
Ustawienia.
Im lepiej poznacie swój aparat czy telefon, tym lepsze efekty nim uzyskacie. Gdy prowadzę kurs z podstaw fotografii, zaczynam od zadania uczestnikom pytania dlaczego się na niego zapisali, co nimi kierowało, czego chcą się na nim nauczyć. Większość zawsze odpowiada „aby robić lepsze zdjęcia”. Okazuje się, że na ogół ludzie korzystają z trybów automatycznych (pełna automatyka, czasami jakiś tryb krajobrazowy…). Jest to coś, co zawsze odradzam. Im szybciej nauczycie się obsługiwać swój aparat w trybie manualnym, tym szybciej dojdziecie do momentu, w którym sami będziecie mogli zapanować w 100% nad fotografowaną sceną. Wiedza ta pozwoli Wam uzyskać efekt jaki sobie zaplanujecie, nie będziecie ograniczeni i skazani na automatykę aparatu.
Wbrew pozorom, poznanie trybu manualnego nie jest trudne. Trzeba zapamiętać kilka podstawowych parametrów jak czas, przysłona i czułość. Jeżeli z jakiś względów zapisujecie swoje zdjęcia w formacie JPEG, a nie RAW, to dodatkowo warto pamiętać również o balansie bieli, czyli temperaturze zdjęć (to akurat w każdym aparacie opisane jest odpowiednimi ikonkami – słońcem, chmurką itp).
Czas zawsze będzie odpowiadał za to, przez jaki okres światło wpada do aparatu (naświetla się tym samym samo zdjęcie). Im dłuższy, tym zdjęcie będzie jaśniejsze. Im krótszy, tym będzie ciemniejsze. To może Wam już podpowiedzieć, że wieczorami, gdy światła jest mniej, warto ustawić dłuższy czas (aby ilość światła wpadającego wystarczyła do w miarę jasnego naświetlenia zdjęcia). Czasy pokroju 1/30s, 1/60s, 1/125s itd. utrzymacie spokojnie z ręki (zdjęcie nie powinno być nieostre – poruszone). Do czasów jak 1, 2, 3 czy 30 sekund, przyda się jakiś murek lub statyw.
Przysłona to najprościej mówiąc otwór, przez który światło wpada do aparatu. Im wartość przysłony mniejsza, tym większy otwór. Czyli np. przy przysłonie f/2.8 do aparatu wpadnie o wiele więcej światła, niż przykładowo przy przysłonie f/5.6. Im wartość jej wyższa, tym mniej światła, ale również samo zdjęcie będzie o wiele ostrzejsze.
Czułość (ISO), to po prostu czułość elementu światłoczułego. Im wartość ISO niższa (np. 100, 200), tym wieczorami trzeba użyć dłuższych czasów i większych otworów przysłony. Im wartość ISO większa (np. 400, 800), tym krótsze czasy jak i mniejszy otwór przysłony (ostrzejsze zdjęcie). Jednak większe ISO skutkuje większymi szumami na zdjęciach (każdy aparat ma inne graniczne wartości, od których zdjęcia robią się już nieakceptowalne – to musicie sprawdzić w swoim aparacie sami), przez co nie zawsze będzie to dobrym wyborem.
Jeżeli dobrze poznacie i przećwiczycie te trzy parametry, możecie spokojnie zacząć kreować swój obraz. Nie bez powodu na początku wspomniałem również o fotografii mobilnej, ponieważ coraz większa ilość smartfonów na rynku posiada trym ‚pro’ w aplikacji aparatu – to nic innego, jak znany z klasycznych aparatów tryb manualny.
Kiedy najlepiej fotografować.
W każdym poradniku dotyczącym fotografii krajobrazowej przeczytacie oklepane „w czasie złotych godzin”. Ale przecież będąc na wakacjach w fajnym miejscu nie będziemy czekali na zachód słońca. Po prostu fotografujcie wtedy, gdy czujecie taką potrzebę, gdy widzicie fajny krajobraz. Pamiętajcie jeszcze o jednej rzeczy – będąc powiedzmy gdzieś na Sycylii, postarajcie się wstać z samiutkiego rana. Zabierzcie aparat i wyjdźcie o 5-6 rano. Wtedy zrobicie zapewne najfajniejsze zdjęcia z całego pobytu tam. Większość turystów jak i miejscowych jeszcze śpi. Plaże i miasteczka są praktycznie puste, a wschodzące słońce dopełnia klimatu. Zależnie od pory roku jak i miejsca, możecie trafić również na fajną, poranną mgłę. Gwarantuję Wam, że wychodząc będziecie marzyli o dalszym śnie, ale gdy zrobicie kilka zdjęć i poczujecie poranny klimat, odechce się Wam powrotu do łóżka.
Jaki obiektyw.
Fotografując krajobraz warto posiadać obiektyw szerokokątny. Taki, który pozwoli Wam zarejestrować większy fragment krajobrazu. Będąc np. w górach fajnie jest objąć nim widoczne przed nami szczyty, a nie tylko zrobić zbliżenie na jeden z nich. Na początek zawsze polecam obiektywy zmiennoogniskowe (np. 17-40, 24-70, 24-105…). Będziecie mieć większe pole manewru, a i unikniecie podchodzenia np. do stromych klifów. Nie obawiajcie się jednak używać również dłuższych obiektywów (teleobiektywów) o ogniskowych 135, 200mm… Gdzieś daleko w oddali możecie zauważyć fajny stateczek, a dookoła pustkę, linię wody i kłębiste chmury. Piękny widok, tu zapewne sprawdzi się właśnie lepiej ‚dłuższe szkło’.
JPEG, RAW?
Fotografujcie i zapisujcie w aparacie zdjęcia w formacie RAW. To surowy zrzut z matrycy aparatu, plik na który nie zadziałają filtry jak podbicie kontrastów, kolorów, wyostrzenie czy tryb czarnobiały. To po prostu cyfrowy negatyw. Wbrew pozorom nie jest to wada, a zaleta. Gdy poznacie jeden z podstawowych programów do obróbki zdjęć (Lightroom, Photoshop, Capture One…), RAW otworzy przed Wami nowe możliwości. Skorygujecie bardzo łatwo lekkie prześwietlenia czy niedoświetlenia, naprawicie również jednym kliknięciem błędy obiektywu stosując ‚korekcję obiektywu’ w każdym ze wspomnianych programów.
Na początku możecie skorzystać z zapisu każdego ze zdjęć w obu formatach naraz. Po każdym naciśnięciu spustu migawki, zdjęcie zapisze się jako JPEG i RAW. Na początku, nie znając jeszcze programów do obróbki zdjęć, możecie korzystać ze zdjęć w tym pierwszym formacie.
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, pierdupierdu, poradnik tagi: gruzja, x100s
Profoto podrzuciło mi swoje nowe lampy Profoto C1 Plus (razem z zestawem kolorowych filtrów), które parują się i działają poprzez dedykowaną aplikację z iPhonem. Chyba taka mała rewolucja w fotografii mobilnej?! Trochę się już nimi pobawiłem, a na dniach wejdę z nimi do studia fotograficznego. Po głowie chodzi mi też cała sesja wykonana smartfonem…
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, przedmioty, różne tagi: profoto, profoto c1 plus, warszawa, x100s
Klasycznie już wrzuciłem trochę zdjęć z Albanii na Grey. Wszystko oczywiście tylko i wyłącznie w odcieniach szarości! Zapraszam do oglądania:
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, pierdupierdu, wyprawy tagi: albania, durrës, tiranë, x100s
Noc jest kiepska, bo co chwila są kolejne wstrząsy. Oglądamy programy informacyjne na zmianę ze Szklaną Pułapką po albańsku. Rano jesteśmy zmęczeni jak cholera. No ale trudno, to ostatni dzień w Albanii, trzeba go dobrze wykorzystać. Pomimo zmęczenia i lekkiego strachu przed kolejnymi mocnymi wstrząsami, jedziemy do centrum Durres. Na jakimś blogu przeczytałem, że wystarczy pół dnia na zwiedzenie tego miasta. Bzdura, no chyba, że zwiedzanie to zobaczenie jakiegoś meczetu i wejście do pobliskiej katedry.
Albańczycy mają dość specyficzne podejście do zabytków. Najpierw idziemy zobaczyć ruiny forum rzymskiego z V wieku. Stoją a do okoła blokowiska, sklepy, ulica, poprzez ruiny biegnie jakaś rura kanalizacyjna… Jeden obrazek zawierający cała Albanię (ok, brakuje tylko Mercedesa).
Rzymski amfiteatr z II wieku. Ruiny, trawa a dookoła sypiące się blokowiska i domy z powywieszanymi praniami, kobiety wylewające na schody nieczystości po praniu… Turyści chodzą i patrzą na to – jedni z obrzydzeniem i zdziwieniem na twarzy, inni (jak ja) z fascynacją. Ale taka jest właśnie Albania.
Ulica Mustafy Basha, niedaleko meczet z którego przez głośniki nadawana jest popołudniowa modlitwa i pieśń sławiąca Allaha. Na ścianie „Suck me till i’m gone”. Kurde, to Durres jest obłędne. Każda uliczka jest kadrem, w każdej można znaleźć coś ciekawego i całkiem innego od poprzedniej. Delikatnie czuję się tu jak w Skopje w Macedonii.
Powoli kierujemy się ku nadmorskiemu brzegowi, bulwarach w Durres. Ależ tu panuje klimat! Jest już po sezonie, więc część atrakcji już nie działa, sam brzeg jest w jakiejś przebudowie, do tego świeci mocne słońce, woda jest błękitna… tworzy to mega plany do zdjęć. Fotografuję jak szalony, chociaż pot leje mi się z czoła jak w saunie.
Idziemy dalej. Naszym celem jest Kolonat, czyli podróbka McDonald’s. Bardzo chciałem to miejsce odwiedzić! Na TripAdvisor nazywa się „albańskim McDonald’sem” ze względu na podobne menu (np. „Happy Meal” z McD nazywa się tu „Happy Kids”), podobne logo… po prostu podobne wszystko!. Zamawiam kanapkę Suprem (podróbka Big Maca) razem z frytkami i Pepsi. Obsługa jest specyficzna. Biorę zestaw i siadamy na tarasie na zewnątrz. Kanapka jest tak obrzydliwa, że po pierwszym gryzie mam już jej dość. Frytki są zimne i pozbawione soli, ale od biedy dają radę. Jedyną dobrą rzeczą jest Pepsi, chociaż i tak rozwodniona. Jest tak, jak się tego spodziewałem. Jaram się jak dziecko, że tu jestem, że udało mi się nagrać materiał w tym miejscu. Będąc jeszcze w Polsce i planując konkretne miejsca do odwiedzenia, Kolonat znalazł się na pierwszym miejscu mojej listy!
Będąc w Tiranie, schodziliśmy kawał miasta w poszukiwaniu tej restauracji. Było to dość specyficzne doświadczenie, bo gdzie nie poszliśmy pod wskazany na stronie internetowej adres, Kolonata tam nie było (ani nawet pozostałości po nim!). Było to dla nas wielką zagadką. Bankrutuje? Kto wie, może byłem jedną z ostatnich osób, która skosztowała Suprem?
Tuż obok restauracji, znajduje się duże molo. Wygląda fajne, idziemy!
Sinksi to schody, które miały kształtem nawiązywać do Sfinksa w Egipcie. Nie wiem w jakim stopniu się to udało, ale wyglądają ciekawie. Oświetlone mocnym słońcem, fajnie kontrastują w błękitnym niebem i wodą. Są bardzo fotogeniczne. Tu zostajemy dłuższą chwilę robiąc zdjęcia, a potem po prostu na nich odpoczywając.
Czas wracać do mieszkania. W drodze do autobusu, postanawiamy przejść się jeszcze bocznymi uliczkami Durres. Już wspominałem, ale to mocno nieodkryte fotograficznie miejsca. Chciałbym zostać tu jeszcze jeden dzień i poświęcić go na takie właśnie szwendanie się.
Dzień zakończymy na plaży, jak wszystkie poprzednie w Durres. To fajne, spokojne miejsce. We wrześniu nie ma tu tych wszystkich dzikich tłumów. W przeciwieństwie do wczorajszej nocy, dziś jest bardzo ciepło. Szum wody uspokaja przed kolejną nocą, która również będzie obfitować we wstrząsy ziemi, chociaż już nie tak mocne jak dzień wcześniej.
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, miejsca, wyprawy tagi: albania, durrës, x100s
albania, dzień 6: tiranë, durrës (trzęsienie ziemi)
Kolejny dzień w Tirranie. Rezygnujemy z jechania do Szkodry, jesteśmy mocno zmęczeni. Noc była dziwna, bo nie mogliśmy za bardzo zasnąć w mieszkaniu, które wynajmowaliśmy. Ja bardziej z przeziębienia, Justyna z dziwnego uczucia stałej obecności kogoś w dużym salonie. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale faktycznie, mieszkanie miało w nocy w sobie coś dziwnego czego również nie potrafię wytłumaczyć. Nie dopytywałem jednak o jego historię osoby wynajmującej… Justyna na dodatek ma dziwne przeczucia co do naszej wizyty w Tiranie i chce dzień wcześniej wrócić do Durres. Ja w sumie jestem już lekko zmęczony stolicą, więc nie protestuję. Postanawiamy wyjść jeszcze na krótki spacer i pospacerować w bliskiej okolicy Placu Skanderbega.
Najpierw sam budynek Muzeum Historycznego, który jest całkiem ciekawy i dość specyficzny. Na jego tyłach jest jakiś pusty basen, jakieś skały, stare lustro… Nic z tego nie pasuje do siebie, ale idealnie ukazuje, jaka jest cała Albania.
W środku jest galeria, w której jest dziś akurat otwarcie jakiejś wystawy. Malarstwo, fotografia, rzeźba… W środku telewizja nagrywa jakiś wywiad. Wchodzimy na dziko i spacerujemy, oglądamy prace. Gdzieś łapiemy się na późniejszych ujęciach w albańskim programie informacyjnym, jak studiujemy piękne, albańskie malarstwo. No i zajebiście.
Tu wszystko płynie swoim tempem. Nikt się nigdzie nie spieszy, wszyscy wiecznie wypoczywają. To mnie w tym kraju cholernie fascynuje. Niezależnie jaki jest dzień, wszędzie odpoczywają ludzie, siedzą w kawiarniach, na ławeczkach, krzesełkach, chodnikach, murkach… Jakby nie było jutra, gonitwy za czymś. Niesamowite.
Pisałem to już, ale w Albanii pasażer jest na wagę złota. Jadąc z Tirany do Durres siedzieliśmy w autokarze 40 minut, bo w Albanii autokar odjeżdża dopiero wtedy, gdy się cały zapełni. Gdy brakowało jednej osoby, gość od biletów (w Albanii jest kierowca i gość, który chodzi podczas jazdy i sprzedaje bilety) biegał po dworcu i krzyczał „Durres, Durres, Durres”. Aż w końcu znalazł jakiegoś nieszczęśnika i mogliśmy jechać.
Wracamy do Durres. I tu się zaczyna…
Wchodzimy do pokoju, rozpakowujemy nasze plecaki. Nalewamy sobie coś do picia, odpalam na chwilę telewizor. Plan jest taki, aby sobie chwilę odpocząć i pójść poleżeć na plaży. Po prostu chwilę odpocząć na słońcu od Tirany, która nas mocno wymęczyła. W oddali słyszę grzmot, ignoruję go (gdzieś podświadomie myślę przez ułamek sekundy, że przecież świeci pełne słońce, więc niby jak może grzmieć ?). Po chwili słychać dźwięk przypominający nadjeżdzającą ogromną ciężarówkę. Te obie rzeczy dzieją się w ułamkach sekundy, chociaż wydają się mi teraz czymś bardzo wydłużonym. Wtedy dochodzą gdzieś jednym uchem… I następuje mocne tąpnięcie, jakbym idąc chodnikiem nie zauważył stopnia w dół. I wszystko zaczyna grzmieć i się poruszać. Ziemia pływa, a z nią pokój, meble… Jest strach! Do cholery, to trzęsienie ziemi, a my jesteśmy w budynku, w pokoju na 2 piętrze. Trwa to wieczność, potem w telewizji podadzą że aż ponad 20 sekund. Gdy się kończy, wybiegamy z budynku prosto na plażę (zostawiając wszystko w pokoju). Z pobliskich budynków ludzie robią to samo, jest panika. Wstrząs musiał być bardzo spory. Po 6 minutach jest już alert w Google – siła 5.6 (potem zostanie zmieniona na 5.8 w skali Richtera). Siedzimy w ludźmi na plaży, po jakimś czasie nadchodzi ponowny grzmot, wszystko zaczyna pływać… drugi wstrząs! Równie mocny (potem okaże się, że miał siłę 5.3), ale krótszy. To moje pierwsze trzęsienie ziemi, nie tak je sobie wyobrażałem. Jest naprawdę przerażające! Do pokoju nie pójdziemy przez wiele godzin. W międzyczasie będzie jeszcze trzeci wstrząs, ale już lżejszy. Po nim pobiegniemy bo dokumenty i podstawowe rzeczy, w razie czego. Spacerujemy po plaży, nikt nie wraca do mieszkań… Telewizja zaczyna nadawać specjalne wydania, w kraju zbiera się sztab kryzysowy, premier Albanii rezygnuje z wyjazdu na forum ONZ. I wielkie napisy w każdej stacji podające siłę obu wstrząsów oraz informację, że to największe trzęsienie w Albanii od 30 lat.
Do pokoju idziemy kilka minut przed 22. Chwilkę po północy słyszę krzyk Justyny, aby uciekać. Zrywam się półprzytomny i wybiegamy z pokoju na plażę. Jest czwarty wstrząs, 4.8, mocno odczuwalny. Mimo że słabszy niż dwa pierwsze to działający na psychikę jeszcze bardziej, bo zastaje ludzi podczas snu. A to jest najgorsze! Instaluję aplikację monitorującą trzęsienia ziemi na całym świecie na bierząco. Ja pierdykam, wstrząsy (mniejsze) są dosłownie co kilkanaście minut. Jest źle! W telewizji zdjęcia z Tirany, duże zniszczenia już po 2 pierwszych wstrząsach. Przygniecione samochody, ludzie koczujący na ulicach. Po czwartym wstrząsie, ludzie w Durres i Tiranie będą spać w parkach, na ulicach i na stadionach, większość będzie się bała wrócić do domów.
Myślę o tych przeczuciach Justyny odnośnie szybszego powrotu do Durres. Mimo, iż epicentrum było tuż od naszego miasta, największe zniszczenia wywołało w oddalonej dalej Tiranie ze względu na inne zabudowania jak i ich gęstość. Gdzie bylibyśmy podczas pierwszego? Może w mieszkaniu odpoczywając przed wieczornym spacerowaniem? Samo mieszkanie jak i budynek nie sprawiał wrażenia zbyt trwałego, w przeciwieństwie do hotelu w Durres… Spać idziemy po 2 w nocy (zastanawiając się nawet przez chwilę nad spaniem na plaży). Drzwi mamy jednak otwarte, jesteśmy gotowi do ucieczki…
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, miejsca, wyprawy tagi: albania, durrës, tiranë, trzęsienie ziemi, x100s
Uniwersytet UFO, w którym uczą się albańscy kosmici. Tego w Polsce nie mamy, prawda?
Plac Skanderbega i leniwy spacer w mocnym słońcu. Dziś chcemy tak na luzie, bez gonitwy, w sumie sporo ciekawych rzeczy w Tiranie już widzieliśmy. Planem jest park z jakimś małym jeziorkiem oraz willa dyktatora Hoxhy w modnej dzielnicy Blloku (kiedyś dzielnica rządowa, do której zwykli Albańczycy nie mieli wstępu).
W Tiranie znajdziecie pełno bunkrów. Dosłownie, miasto jest nimi usłane. W całym kraju jest ich kilkaset tysięcy. Hoxha był mocnym pojebem. W 1979 roku zerwał stosunki z Chinami i resztą socjalistycznego bloku i postanowił, że jedyną ostoją komunizmu będzie Albania. Zamknął granice i zaczęła się budowa komunistycznego raju. Najważniejsza była obronność, ponieważ Hoxha uznał, że wszystkie kraje, a zwłaszcza te socjalistyczne, czyhają na Albanię. Kiedy Amerykanie zaczęli bombardowanie Wietnamu, Hoxha postanowił rozpocząć szeroko zakrojoną budowę schronów i bunkrów w całym kraju. I tak, naród głodował, ale budował te betonowe monstra.
Mnie w Tiranie urzekły te wszystkie niedokończone budowle, fontanny, posągi… Miasto przypomina taki twór, gdzie były duże plany, ale nagle, z jakiś tajemniczych powodów, zaprzestano jego realizacji. Opuszczone sklepy, niedokończone budowle… Po prostu Tirana.
Do byłej willi Hoxhy niestety nie wejdziemy. Czytałem gdzieś, że można ją zwiedzać, ale chyba jednak coś źle zrozumiałem. Trudno. Podobno jest tu teraz jakaś szkołą językowa… No nie wiem, nie wygląda na to. Bramy są zamknięte na łańcuch i kłódki. Na szczęście można zrobić zdjęcia z zewnątrz. Na zdjęciu tego nie widać, ale w holu rezydencji wisi ogromny obraz – biegnący Albańczycy, z bronią i czerwoną flagą. Prawdziwi komuniści, jedyni tacy na całym świecie. Bo Albańczycy kochają broń od zawsze (teraz doszły do tego jeszcze Mercedesy). W 1913 roku Isa Boletini pojechał do Wielkiej Brytanii debatować o losie Albanii. Przed spotkaniem, strażnicy odebrali mu całą broń. Podczas spotkania jeden z lordów z wielką satysfakcją powiedział „kto by pomyślał, że Anglikom uda się rozbroić Albańczyka?”. Wtedy Boletini wyjął schowany gdzieś w swoich łachmanach pistolet i rzekł „Albańczyka nigdy nie da się całkowicie rozbroić!”. Pamiętajcie o tym będąc w Albanii. Jak i o tym, że w 1997 roku podczas wojny domowej, zginęło z rabowanych garnizonów i komisariatów ponad 650 tysięcy sztuk broni. Nigdy jej nie odzyskano.
Łazimy tak dzielnicą Blloku. Teraz to luksusowe restauracje, sklepy, pełno ludzi w kawiarenkach… Kiedyś dzielnica rządowa, chroniona przez służby bezpieczeństwa. Wtedy również jedyne miejsce w Albanii, gdzie była jakaś wolność – dzieci dygnitarzy oglądały zachodnie filmy, zajadały zachodnie słodycze… Zwykły Albańczyk nie miał tu na ogół dostępu.
Obok tirańskiej politechniki odbijamy w lewo i kierujemy się do miejskiego parku. Słońce praży niemiłosiernie! Park jest fajny, chociaż w dużej części niezadbany. Ale pusty i co najważniejsze panuje tu błoga cisza! Spacerujemy, dochodzimy do małego jeziorka, siadamy odpocząć, idziemy dalej. Natrafiamy na jakiś stary kort tenisowy, przy którym powiewają flagi – w tym flaga USA. Sam kort nie widział piłęczki tenisowej chyba z 20 lat.
Wracamy do Blloku. Nogi nam prawie odpadają, jest jak w saunie. Kierujemy się powoli do mieszkania obserwując po drodze życie tego miasta, kolorowe budynki, pomalowane skrzynki na prąd przy ulicach, zwisające wszędzie kable… Ma to swój klimat. No i Mercedesy, ale do nich już się przyzwyczailiśmy.
Wieczorem wychodzimy na plac Skanderbega, ponieważ jest otwarcie sezonu w Operze Narodowej. Fajna impreza! Przykleja się do nas jakaś wariatka. gada cały czas coś po albańsku. Na nasze tłumaczenie, że nic nie rozumiemy, nakręca się jeszcze mocniej. Rozumiem tylko, że gada coś o Georgu Bushi i prostytutkach. Ja pierdole, my to mamy szczęście.
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, miejsca, wyprawy tagi: albania, tiranë, x100s
menu
o mnie
wyprawy na wschód i nie tylko
najnowsze wpisy
- warszawa, włochy i ponownie warszawa
- calibrite display 123
- najdłuższe podsumowanie: obrony w af
- najdłuższe podsumowanie ever 2
- najdłuższe podsumowanie ever 1
- vlogująca kasia
- szmul jewson – największy dupek w lidze
- konkurs 'waste not, snap a lot’
- stylowo
- wrześniowo
- busted!
- ludzie displate
- kolejny plan zdjęciowy
- biały miś
- displate, backstage
- julia łukiewska
- dobra sesja beauty
- obrona dyplomowa kasi
- turcja: antalya
- bośnia i hercegowina: sarajewo na koniec
- bośnia i hercegowina: banja luka
- bośnia i hercegowina: wodospady kravica
- bośnia i hercegowina: mostar z drona
- bośnia i hercegowina: mostar
- bośnia i hercegowina: ratusz w sarajewie
kategorie
- abstrakcje
analogowo
backstage
chłopaki
cinemagraph
cyfrowo
dziewczyny
kulinarne
miejsca
mobilnie
osobowości
panoramy
pierdupierdu
polaroid
poradnik
portfolio
przedmioty
publikacje
różne
wydarzenia
wyprawy
archiwum bloga
moje rzeczy
portfolio
instagram
threads
youtube
tiktok
9szmul
pogadajmy podcast
Spełniłem swoje największe marzenie i nagrałem album muzyczny. Następnie znalazłem wytwórnię muzyczną i wydałem go na największych serwisach z muzyką! Sprawdź stronę albumu:
Jako że to blog, to mam tu również klasyczne blogowe wpisy, w których pokazuję moje codzienne życie: sesje zdjęciowe, wyprawy i tym podobne rzeczy. Wszystko mobilnie, ze smartfona:
Jeżeli spodobały ci się moje materiały na Youtube lub zdjęcia, postaw mi kawę - będzie mi naprawdę niezmiernie miło:
Piekielnie upalna Turcja, ale bardzo fajna. Trochę zdjęć i trzy filmy na Youtube! Zobacz→
Bardzo doświadczone Sarajewo, jeszcze bardziej doświadczony Mostar i serbska Banja Luka. Zakochałem się w Bośni! Zobacz→
Bardzo fajna sesja studyjna z Julią Łukiewską. Tak jak lubię! Zobacz→
Globalna sesja zdjęciowa dla XIAOMI! Producentem OnlyOnly, agencją odpowiedzialną za całość GONG. Ogromna duma! Zobacz→
Genialny miesięczny pobyt w Tajlandi. Wigilia w klubie drag queen, sylwester na tajskim boksie dla lokalsów... i wiele, wiele więcej! Zobacz→
Absolutnie niesamowite Kosowo - całkiem inne, niż się go spodziewałem. We wpisach zdjęcia jak i vlogi.. Zobacz→
Estonia nieodkryta! Byłem w miejscach, o których pewnie nawet nie słyszeliście. Ja się w tym kraju zakochałem!. Zobacz→
KIedyś fotografowałem również na klasycznych negatywach, a głowę miałem pełną przedziwnych pomysłów. Zobacz→
Niesamowite Uzbekistan i tadżykistan. Duszanbe, Chiwa, Buchara czy Samarkanda. A wszystko doprawione krótkim pobytem w Abu Dabi. Wszystko na zdjęcich i we vlogach. Zobacz→
Od pięknych rejonów, poprzez skaliste miasto, po totalny rozpierdol Neapolu. W tej serii vlogów jak i na tych zdjęciach pokażę Wam pełen przekrój tego niesamowitego kraju! Zdjęcia i vlogi. Zobacz→
Sesja do zimowego numeru Digital Camera Polska w szklarni w Powsinie z pięknymi Różą i Roksaną. Zobacz→
Byłem w miejscach, które jeszcze do niedawna były okupowane przez rosyjskie wojska. Widziałem masowe groby oraz straszne zniszczenia. Nigdy tego nie zapomnę!. Zobacz→
Pełna kontrastów Łotwa. Zarówno na zdjęciach jak i w 6 odcinkowej serii vlogów. Zobacz→
Z jednej strony piękna, a z drugiej niesamowicie abstrakcyjna Armenia. Wyprawa tak szalona, że nie da się jej opisać w kilku zdaniach. Zobacz→
Wykonałem kilka zdjęć do najnowszej książki Marty Grzebyk z Krytyki Kulinarnej. Okładka + przekładki. Jak zawsze w super ekipie ze Studia Odczaruj Gary! Zobacz→
Kinga i Agnes we wspaniałej bieliźnie God Save Queens. Na Instaxach. Zobacz zdęcia→
Reklamowa sesja zdjęciowa do magazynów Viva! Oraz Uroda Życia. Zobacz zdjęcia→
Kilka polaroidów wykonanych podczas zdjęć do sierpniowego numeru Digital Camera Polska. Zobacz→
© Dawid Markoff
Wszelkie prawa zastrzeżone