Gruzja jest nieprawdopodobna! Kiedyś czytałem tekst Marcina Mellera, w którym pisał o swojej fascynacji tym krajem. Myślałem wtedy „no ok, ale aż tak?”. Więc pojechałem, zobaczyłem, poczułem… I wiecie co? Aby doznać tego kraju, trzeba pojechać gdzieś dalej, niż Tbilisi. Tak, stolica jest nieprawdopodobna! Ale urok tego małego państwa leży głównie w jego innych rejonach. Oczywiście nie zjeździliśmy calutkiej Gruzji, raczej jej mały kawałek. Ale to wystarczyło, abym mógł powiedzieć, że w Gruzji się zakochałem.
Tbilisi to chaos. Piękny chaos, chociaż czasami irytujący. Miast zróżnicowane jak sama Gruzja. Mi najbardziej podobały się te wszystkie stare drzewa – Tbilisi jest dosłownie usłane nimi. Na każdym kroku, na każdym chodniku… drzewa, drzewa, drzewa. Może męczyć tylko to, że tu wszędzie jest pod górę. Ale hej, taka jest Gruzja!
Kazbegi to cudowne krajobrazy. To również chłodny powiew Kaukazu oraz rosyjski mir tuż tuż. Jak pisałem w relacji z tego miejsca, dla mnie to taka mała Alaska. Nigdy na Alasce nie byłem, ale kojarzę ją tak z filmów i seriali. I Kazbegi mi te widoki bardzo przypominało. To chyba dla mnie było najfajniejsze miejsce z tych, w których byliśmy.
Cziatura to wehikuł czasu. Tam czas się po prostu zatrzymał. Jeszcze bardziej, niż w nieuznawanym przez świat Naddniestrzu, w którym byliśmy jakiś czas temu. Cziatura to miejsce trochę dziewicze turystycznie – oczywiście docierają tu ludzie np. z Polski, ale turystów jest tu strasznie mało. Tak mało, że nie ma dla nich nawet hoteli na Airbnb czy Booking.com – my załatwiliśmy taki przez znajomego Gruzina. Warto tu przyjechać dla tych starych wagoników – ale tylko wtedy, gdy macie zamiar się nimi przejechać. Tak, są stare i wyglądają przerażająco, ale bez poczucia adrenaliny, gdy jedziecie tą puszką ogrom metrów nad ziemią… Nie do opisania!
Batumi to kontrasty. Z jednej strony plaże i taki trochę klimat polskich kurortów (ten cały kicz), z drugiej przedziwne, wielkie budowle i wieżowce, które niczym nie przypominają poważnej architektury, z trzeciej strony kamieniczki, które są niczym żywcem wyjęte z włoskich miasteczek… A do tego wszystkiego turyści z Turcji i Janusze z Rosji, którzy chodzą bez koszulek z wytatuowanymi plecami w slipkach w barwach Federacji Rosyjskiej. Ale to naprawdę wspaniałe miejsce. Ja będę chciał tam jeszcze wrócić, bo czuję, że Batumi ma jeszcze wiele do pokazania.
My dolecieliśmy do Gruzji LOTem, a potem podróżowaliśmy małymi busami (tylko z Batumi do Tbilisi wróciliśmy autokarem linii Metro Georgia, co bardzo miło wspominam). Teraz, mając już jakieś pojęcie o Gruzji, poleciałbym tam z przyjemnością jeszcze raz. Najpierw samolotem do samego Kutaisi, a potem szybko z lotniska do Batumi (to też taka wakacyjna podpowiedź dla Was:).
Wiele mógłbym napisać również o samych ludziach w Gruzji, ale wspominałem o tym nie raz w moich poprzednich wpisach. Pisałem tam nie raz, że są naprawdę wspaniali. Oczywiście nie doświadczyliśmy typowo gruzińskiej gościnności (wino i tańce, wino i tańce, wino i tańce…), ale wszystko przed nami – może następnym razem.
Będąc w Gruzji warto znać kilka słów i zdań po rosyjsku. Niby jest to kraj zapatrzony w Unię Europejską i Stany Zjednoczone (strasznie zapatrzony!), ale jednak z angielskim są tam spore problemy. Rosyjski otwiera drzwi, pozwala się dogadać, coś tam zrozumieć i wytłumaczyć.
To chyba tyle. Zapraszam do czytania relacji z całej wyprawy, które publikowałem na blogu (wystarczy kliknąć na tag gruzja→, aby wyświetlić wszystkie wpisy). Większość opatrzona typowo pamiątkowymi zdjęciami, bo na kadry życia było za mało czasu. Trudno, ale takie są uroki tego typu wypraw.
Jeżeli macie pytania odnośnie samej Gruzji, to nie piszcie maili, a zadawajcie je w komentarzach. Odpowiedź może przydać się także innym odwiedzającym.
* * *
W podróży byłem z:
Katarzyną Mach / katarzynamach.com→
Robertem Danielukiem / robertdanieluk.com→
Wielkie dzięki, było super! Mam nadzieję, że jakoś ze mną wytrzymaliście:)
* * *
Na sam koniec klasycznie już trochę muzyki zasłyszanej w gruzińskiej tv. Niestety nie udało mi się znaleźć nic ich, cały czas katowali rosyjskie i ukraińskie przeboje. Tak więc poniżej te, którymi zarzucały człowieka gruzińskie programy muzyczne:
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, mobilnie, wyprawy tagi: batumi, cziatura, dawid markoff, gruzja, iphone, katarzyna mach, kazbegi, robert danieluk, tbilisi, x100s
Wtorek.
Ten dzień będzie dniem ochrony, służb, Polski i wódki. Ale po kolei…
Wstaję po 8. Zbieram się i wychodzę na spacer po starym mieście. Piękna pogoda! Jest ranek, a słońce już nieźle pali – zapowiada się niezły dzień. Spaceruję, siadam na ławce, kolejny kot włazi mi na kolana… Mam świadomość, że jutro powoli będziemy się już stąd zbierać. Szkoda.
Wracam do mieszkania i ustalamy plan dnia: brak planu. Tak jest najlepiej. Ruszamy najpierw na jedzenie, a potem na bloki, które widzieliśmy z daleka gdy byliśmy na szczycie. Komunikacja miejska w Tbilisi to stan umysłu! Udaje mi się usiąść obok kierowcy, jest czadowo. Zobaczcie zresztą sami:
Na miejscu okazuje się, że wielkie bloki zostały dopiero co wybudowane, a cały kompleks nosi nazwę Dirsi. Niektóre oddane do użytku, inne jeszcze wykańczane. Do okoła pusto, jedynie kilka samochodów – czuję się jak w jednym z chińskich miast, w których nikt nie mieszka. W pewnym momencie zauważa nas ktoś z ochrony tego miejsca. Gdy podchodzi udajemy głupa. Pyta czy mówimy po gruzińsku. Kręcimy głowami. Po angielsku? Kręcimy głowami. Po rosyjsku? Kręcimy głowami. Mówimy, że po polsku bo my z Polski. Działa. Facet odpuszcza, pokazuje nam jedynie, że tu nie wolno być bo spadają często rzeczy z wykańczanych budynków. Pokazuje inne, podobne, które można fotografować. Idziemy tam, robimy trochę zdjęć. Po drodze tu Robert z Kasią zauważyli jakiś opuszczony parking…
– jedziemy tam?
– no pewnie!
Na miejscu okazuje się, że parking jest dość spory, ale nie używany. Po bokach są rządowe ministerstwa, ale sam parking nie jest ogrodzony. „Wchodzimy na górę!”. Robimy trochę zdjęć i zaczynamy schodzić. Wtedy słyszymy krzyki – to dwóch uzbrojonych strażników. Groźnie wyglądają. Postanawiamy, że będziemy się uśmiechać. Schodzimy z pełnym uśmiechem na twarzach. Na dole czeka na nas jeden ze strażników. Widząc to zmienia ton – podaje nam rękę na starcie. To służby do sytuacji nadzwyczajnych, chyba chroniące ważne budynki rządowe. Zaczynamy rozmowę. Mówimy, że my z Polszy… To robi wszystko! Można mieć różne zdanie o Lechu Kaczyńskim, ale robotę zrobił nam tu niesamowitą – bardzo nas za to w Gruzji lubią.
Strażnik sprawdza nam paszporty, gdzieś dzwoni, podaje dane, pyta i miejsce pobytu itp. Ale jest już miły, w końcu jesteśmy z Polski. My też dobrze się bawimy, żartujemy… Na koniec Pan mówi do nas „bez urazy”, podaje rękę i żegna się czymś, co można nazwać cmoknięciem z gestem dłoni jednocześnie. Komedia!
Kolejny punkt wymyślony na szybko: pałac prezydencki. Jedziemy, ale ciężko dojść nam przed sam pałac, jesteśmy na tyłach – tam jest stare Tbilisi, ruina, ale z klimatem! Idziemy na kawę mrożoną, Kasia w prezencie dla Polaków dostaje muffinka. Potem duży Gruziński Kościół Prawosławny.
Gruziński Kościół Prawosławny, oficjalnie Gruziński Kościół Prawosławny i Apostolski – jeden z kanonicznych kościołów prawosławnych, będący równocześnie jednym z najstarszych kościołów chrześcijańskich. Założony został w I w. n.e. przez apostoła Andrzeja, który powołał w Atskuri pierwsze na ziemiach gruzińskich chrześcijańskie biskupstwo. Z tego względu określany jest jako kościół apostolski.
…i jeszcze Stare Tbilisi, które robi wrażenie. Spokój, cisza i rozpadające się budynki.
Miłość na ścianie w stolicy Gruzji. Jak miło.
Schodzimy ponownie na stare miasto. Po drodze zachodzimy na szybką Colę do polskiego baru Warszawa. Zaskoczenie, bo tym razem nikt już tu po polsku nie mówi – nawet obsługa, chociaż w menu wszystko po polsku. No trudno. Cola podawana jest w małych… słoikach! Super. Na pamiątkę zostawiam swoją wizytówkę i idziemy dalej.
Spacerujemy, a następnie zachodzimy na piwo i jedzenie. Jest tak duszno, że bez picia ciężko tu wytrzymać. Piję tu coś gruzińskiego z gatunku ciemnych piw, które uwielbiam. Wcześniej poszukałem recenzji na Beer Rate i oceny nie były zbyt zachęcające… ale samo piwo okazało się naprawdę fajne!
Następnie siadamy na placu przy Moście Pokoju i pijemy zimną Colę. Rany, jaka dobra! Odpalamy z telefonu jakąś playlistę z kaukaską muzyką… No, teraz jest już w pełni idealnie!
Pojawia się pomysł, aby po raz ostatni skorzystać z kolejki i pojechać zobaczyć panoramę Tbilisi. To bardzo dobry pomysł, zwłaszcza, że pogoda jest dosłownie idealna.
Wieczorem idziemy zjeść kolację. Trafiamy do polskiej lodziarni, bo widzimy, że mają tam zapiekanki. Tam, gdy mówimy „dzień dobry”, dostajemy spod lady po kieliszku gruzińskiej wódki. Właścicielką lokalu jest Polka, bardzo miła. Rozmawiamy, jest fajna atmosfera. Potem dosiada się jakiś Polak, rozmawiamy o Gruzji (on przylatuje tu służbowo przynajmniej raz w miesiącu)… To nie wszystko – po jakimś czasie przychodzą dwie dziewczyny, jedna z nich jest Polką. Pijane, w fajnym klimacie. Jedna z nich jest chyba Gruzinką, zna jednak kilka słów po Polsku – potrafi zaśpiewać „ona jest tu…” Weekendu… Jezu:D Polewają wódkę.
Wracamy do domu. Jest prawie północ, a miasto żyje jak za dnia, gdzieś tańczą jacyś ludzie, wszędzie gra muzyka… Kocham Tbilisi, kocham Gruzję!
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, mobilnie, wyprawy tagi: dawid markoff, gruzja, iphone, katarzyna mach, robert danieluk, tbilisi, x100s
Środa.
Tak, to będzie dzień wspinaczki! Dobra, może to za dużo powiedziane, ale z całą pewnością trochę się nachodzimy pod górę, bo planem jest szczyt z klasztorem Cminda Sameba – leżący na wysokości prawie 2200m n.p.m.
Cminda Sameba – prawosławny klasztor położony niedaleko wioski Gergeti w północnej Gruzji, w pobliżu miasteczka Stepancminda (dawniej Kazbegi). Kościół jest położony na wzgórzu, na wysokości 2170 m n.p.m., na lewym brzegu rzeki Terek, nad klasztorem góruje szczyt Kazbek. Klasztor został zbudowany w XIV w.
Po raz pierwszy pogoda nas nie rozpieszcza. Od samego rana jest pochmurno, chłodno i wieje wiatr. Najpierw idziemy zjeść coś na śniadanie – klasycznie już placek z serem do czarnej kawy. Luksusów nie ma, ale nie ma co narzekać.
Wracamy do domu, ciepło się ubieramy i ruszamy na szczyt. Po drodze zaczyna padać deszcz. Cholerny deszcz! Ale damy radę. W pewnym momencie dołącza do nas pies – ta suczka będzie szła z nami na samą górę. W pewnym sensie będzie robić za naszego przewodnika – co chwila zatrzymując się i czekając na nas. Nadajemy jej imię – Gambit. Czemu tak to długa historia, aż tak Was zamęczać nie chcę.
Po drodze przestaje padać, wychodzi słońce i robi się niesamowicie miło. Taka jest tu pogoda, zmieniająca się dosłownie co kilkanaście minut – już przywykliśmy po kilku dniach w Gruzji.
Widoki na górze są obłędne! Naprawdę, nie do opisania. Robimy wiele zdjęć, a na pamiątkę Kasia uwiecznia mnie i Roberta w koszulkach z godłem Polski (kupionych u Wietnamczyków na Marywilskiej, ale o tym nie mówmy). Nie może się obejść też zdjęć za milion lajków, czyli zdjęć skakanych, tak lubionych przez pewne grono polskich instagramerów (to poniższe zrobił mi Robert;)
Nasza droga na szczyt:
Schodzimy w deszczu. I to padającym już całkiem na serio – tak, że idziemy po błocie. Ale nie narzekamy, bo wiemy, że w pokoju czeka ciepła herbata (nie czeka, bo padł prąd, o czym się dowiemy po powrocie).
Odpoczywamy i idziemy na kolację. Ja zajadam się pyszną zupą regionalną z ryżem i całą masą innych rzeczy, których nie znam. Ostra! Do tego popijam regionalną lemoniadę. Jest wspaniale!
To ostatni dzień w Kazbegi, jutro jedziemy dalej. Chłoniemy więc wieczorne widoki, wdychamy czyste powietrze, słuchany szumu strumyków, odgłosów zwierząt… Jutro ruszamy do Cziatury – miejsca, w którym turyści raczej nie bywają. Tam raczej naklejek Gangu Albanii nie zobaczymy!
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, mobilnie, wyprawy tagi: dawid markoff, gruzja, iphone, katarzyna mach, kazbegi, robert danieluk, x100s
Niedziela.
Poranne śniadanie mistrzów – paprykarz i biały chleb przywieziony z Polski. Do tego kawa znaleziona w kuchni w jednej z szuflad. 3 w jednym, więc ja klasycznie piję za słodką, bo zawsze zapominam i dosypuję odrobinę cukru. Robert odpala laptopa Asusa na Windows 10. Plan jest taki, aby zrobić listę miejsc do zobaczenia na dziś. Jednak Windows to Windows, „sterownik ekranu przestał odpowiadać„… Japierdolę! Pozostaje najstarsza i najpewniejsza metoda – iPhone:>
Tbilisi na nogach to katorga. Zresztą samochodem pewnie podobnie – tu potrzeba jakiegoś wojskowego Humvee! Takiego, jakimi porusza się gruzińska armia. No ale co począć, Humvee nie mamy. Wszystko jest tu po prostu krzywe, nie takie jak trzeba, ciężkie do zapanowania na fotografiach – ani pionów, ani poziomów. Ma to jednak swój niepowtarzalny klimat…
Pierwszy punkt to trzy bloki połączone kładkami na… 14 piętrze. Najpierw jednak po drodze trafiamy na inny blok – wydaje się opuszczony, ale mieszkają w nim chyba ludzie. Nie ma windy… tzn jest, ale taka, którą raczej nie chcielibyście jechać. My też odpuściliśmy, chociaż upchnęliśmy się w niej na chwilę… ale szybko wyszliśmy. No dobra, więc wchodzimy o własnych nogach – chyba na 17 piętro. MASAKRA.
Po zejściu na dół dosłownie padamy, ale idziemy dalej w poszukiwaniu głównych bloków. Nie mamy internetu, więc mapy Google odpadają – nadzieja w tym, że telefon coś skeszował… Ale dupa. Szukamy, szukamy, szukamy… może to nie to miejsce? Nie ta okolica? Żar leje się dosłownie z każdej strony… Nie poddajemy się!
W końcu się udaje. Kosmos! Nie tylko budynek jest totalnie z innego świata, ale i winda, która… jest na pieniądze. Tak, na pieniądze – monety. Co tu pisać, zobaczcie sami (tu akurat droga w dół):
Nie do końca potrafimy skumać jak to działa, ale pomaga nam jadąca do góry dziewczyna. Próbujemy jej oddać sumę, którą za nas zapłaciła, ale oburza się mówiąc „dajcie spokój, to Gruzja„. Pyta skąd jesteśmy. Mówimy, że z Polszy. Mówi, że jej babcia jest Ukrainką. Blisko, niech będzie.
Fotografujemy wszystko i postanawiamy zjechać na dół. Wrzucamy monety, ale nic się nie dzieje. Z głośnika odzywa się męski głos. Bełkot ciężki do zrozumienia, przecinamy dziwnym dźwiękiem. Nic nie rozumiemy. Do windy wsiada młoda dziewczyna, ale nie potrafi się z nami dogadać – zna tylko gruziński. Śmieje się, wrzuca jakieś pieniądze i winda rusza.
Schodzimy powoli w dolne części okolicy. Po drodze trafiamy na betonowy plac ogrodzony siatką. Wygląda strasznie. Jakaś młoda para biega do okoła… Na gałęzi drzewa zawieszona reklamówka z kanapkami i piciem. Tak tu ćwiczą. Fotografujemy, oni się zatrzymują aby nam nie przeszkadzać… Ciekawe co myślą.
Kierujemy się ku opuszczonemu mostowi i rzecze, której nie ma. Po drodze zachodzimy do jakiegoś opuszczonego budynku. Jest medal stróżówka, ale nikt nas nie zatrzymuje. Wchodzimy na płac budynku. Po chwili zauważa nas inny ochroniarz. Jest miły, mówi, że nie można tu być. Odprowadza nas i zachodzi do stróżówka. Słyszymy ostry opieprz dla gościa, który nas nie zauważył. Jak nam przykro, chyba już po stażu – trzeba będzie zostać taksówkarzem, których tu milion.
Most ma super klimat. I ten kanion pod nim, w którym była kiedyś woda. Cudo! Chodzimy, fotografujemy. Ja staram się nagrać jakiś film z komentarzem, ale wieje tak mocny wiatr (zresztą wiać będzie przez całą naszą wizytę w Gruzji), że i tak nic nie słychać. Odpuszczam sobie.
Postanawiamy dostać się pod wielki maszt na ogromnym wzniesieniu. Tam można dojechać jednak tylko kolejką – taką samą jak ta wczorajsza. Z tą różnicą, że to wzniesienie jest z 5 razy wyżej! Dobra, trzeba najpierw dojść do stacji kolejek… Po drodze natrafiamy na sklep z drzewem w środku. Tak, z drzewem. Widzieliście kiedyś coś podobnego? Gruzja, stan umysłu, miejsce magiczne, zaskakujące.
Gdy docieramy do centrum, zachodzimy jeszcze na jedzenie. Ja zjadam super zupę grzybową (całkiem inną niż w Polsce) oraz ogromny placek z serem, którego kawałki i tak zabieramy na wynos do domu – jest po prostu za duży!
Zatrzymujemy jakiś autobus i jedziemy. Dwa razy wsiadają do niego kontrolerzy biletów. Uśmiechnięci, na nasz widok pokazują kciuk skierowany do góry. Gdzie my jesteśmy???:)
Dostajemy się do kolejki i wagonikiem jedziemy na sam szczyt. Tu jest po prostu super! Robimy wiele zdjęć, spacerujemy na samej górze…
Po zejściu na dół mamy przed sobą jeszcze krótki spacer po starych kamienicach miasta. Można tędy chodzić i chodzić, na każdym kroku jest coś ciekawego. Klasycznie już wchodzimy w przeróżne bramy, zaglądamy dosłownie w każdy napotkany kąt… Wszystko bardzo dyskretnie, wciąż nie jesteśmy przyzwyczajeni, że miejscowi nie zwracają na to uwagi…
Ściemnia się, więc wracamy do domu. Nogi dają znać, że przeszliśmy ponownie spory kawał drogi. Mniejszy niż wczoraj, ale przez te wzniesienia i bloki nieporównywalnie cięższy.
skomentuj →
kategoria: cyfrowo, mobilnie, wyprawy tagi: gruzja, iphone, katarzyna mach, robert danieluk, tbilisi, x100s
Piatek.
Wylot do Tbilisi. Lot mamy o 22:30. Kupujemy wodę, robimy całą masę zdjęć na Snapchata i wchodzimy na pokład. W samolocie jest bardzo ciepło, ktoś chyba zdjął buty (mam podejrzenie, że to ten Gruzin w dresie siedzący za mną) – śmierdzi. Przestawiam za wczasu zegarek o dwie godziny do przodu. Pilot wspomina o locie nad Ukrainą, Rumunią, Turcją… Jak to, nie lecimy do Egiptu? Dobra, żart.
Na lotnisku szukamy taksówki. Zaczepia nas jakiś gość, który tłumaczy coś na migi… Rozumiemy, że taksówkarzem nie jest, ale zawiezie nas pod wskazany adres za 1/3 kwoty, którą byśmy zapłacili taksówkarzowi. Jedziemy, raz się żyje! Gość jest chyba kierowcą rajdowym! Jedzie jak szalony cały czas rozmawiając z kimś przez telefon. Chcemy z Kasią zapiać pasy, ale przypomniałem sobie, że to w Gruzji podobno brak szacunki dla kierowcy – taki niby brak wiary w jego umiejętności. Próbuję sobie przypomnieć, gdzie o tym przeczytałem – i co najważniejsze, czy to nie był żart.
Jesteśmy na miejscu. Super klimat! Budynek wygląda, jak kamienica. Tylko jest mały problem – kod, który podała nam kobieta z Airbnb, nie działa! A może to nie te drzwi? Znajdujemy inne i wchodzimy. Ale to nie ta klatka! Jakim cudem ten kod zadziałał? W końcu znajdujemy właściwą klatkę i mieszkanie. Jest super! Duże, wysokie, z klimatem naszego PRLu. Całe dla nas! Jest 6 rano, Tbilisi wstaje, a my kładziemy się spać. Na 3-4 godziny, ale to zawsze coś.
skomentuj →
kategoria: mobilnie, wyprawy tagi: dawid markoff, gruzja, iphone, katarzyna mach, robert danieluk, tbilisi
Tytuł bardzo górnolotny, bo tak naprawdę jedynie pomogłem przy wideo wspaniałemu duetowi z Artlove🙂 Gdybyście kiedyś szukali fotografa ślubnego, to bardzo polecam: www.artlove.pl
skomentuj →
kategoria: osobowości, polaroid tagi: artlove, dawid markoff, instax, katarzyna mach, robert danieluk, znajomi
menu
o mnie
wyprawy na wschód i nie tylko
najnowsze wpisy
- szmul rozdaje autografy
- nowa strona
- warszawa, włochy i ponownie warszawa
- calibrite display 123
- najdłuższe podsumowanie: obrony w af
- najdłuższe podsumowanie ever 2
- najdłuższe podsumowanie ever 1
- vlogująca kasia
- szmul jewson – największy dupek w lidze
- konkurs 'waste not, snap a lot’
- stylowo
- wrześniowo
- busted!
- ludzie displate
- kolejny plan zdjęciowy
- biały miś
- displate, backstage
- julia łukiewska
- dobra sesja beauty
- obrona dyplomowa kasi
- turcja: antalya
- bośnia i hercegowina: sarajewo na koniec
- bośnia i hercegowina: banja luka
- bośnia i hercegowina: wodospady kravica
- bośnia i hercegowina: mostar z drona
kategorie
- abstrakcje
analogowo
backstage
chłopaki
cinemagraph
cyfrowo
dziewczyny
kulinarne
miejsca
mobilnie
osobowości
panoramy
pierdupierdu
polaroid
poradnik
portfolio
przedmioty
publikacje
różne
wydarzenia
wyprawy
archiwum bloga
moje rzeczy
portfolio
instagram
threads
youtube
tiktok
9szmul
pogadajmy podcast
Spełniłem swoje największe marzenie i nagrałem album muzyczny. Następnie znalazłem wytwórnię muzyczną i wydałem go na największych serwisach z muzyką! Sprawdź stronę albumu:
Jako że to blog, to mam tu również klasyczne blogowe wpisy, w których pokazuję moje codzienne życie: sesje zdjęciowe, wyprawy i tym podobne rzeczy. Wszystko mobilnie, ze smartfona:
Jeżeli spodobały ci się moje materiały na Youtube lub zdjęcia, postaw mi kawę - będzie mi naprawdę niezmiernie miło:
Piekielnie upalna Turcja, ale bardzo fajna. Trochę zdjęć i trzy filmy na Youtube! Zobacz→
Bardzo doświadczone Sarajewo, jeszcze bardziej doświadczony Mostar i serbska Banja Luka. Zakochałem się w Bośni! Zobacz→
Bardzo fajna sesja studyjna z Julią Łukiewską. Tak jak lubię! Zobacz→
Globalna sesja zdjęciowa dla XIAOMI! Producentem OnlyOnly, agencją odpowiedzialną za całość GONG. Ogromna duma! Zobacz→
Genialny miesięczny pobyt w Tajlandi. Wigilia w klubie drag queen, sylwester na tajskim boksie dla lokalsów... i wiele, wiele więcej! Zobacz→
Absolutnie niesamowite Kosowo - całkiem inne, niż się go spodziewałem. We wpisach zdjęcia jak i vlogi.. Zobacz→
Estonia nieodkryta! Byłem w miejscach, o których pewnie nawet nie słyszeliście. Ja się w tym kraju zakochałem!. Zobacz→
KIedyś fotografowałem również na klasycznych negatywach, a głowę miałem pełną przedziwnych pomysłów. Zobacz→
Niesamowite Uzbekistan i tadżykistan. Duszanbe, Chiwa, Buchara czy Samarkanda. A wszystko doprawione krótkim pobytem w Abu Dabi. Wszystko na zdjęcich i we vlogach. Zobacz→
Od pięknych rejonów, poprzez skaliste miasto, po totalny rozpierdol Neapolu. W tej serii vlogów jak i na tych zdjęciach pokażę Wam pełen przekrój tego niesamowitego kraju! Zdjęcia i vlogi. Zobacz→
Sesja do zimowego numeru Digital Camera Polska w szklarni w Powsinie z pięknymi Różą i Roksaną. Zobacz→
Byłem w miejscach, które jeszcze do niedawna były okupowane przez rosyjskie wojska. Widziałem masowe groby oraz straszne zniszczenia. Nigdy tego nie zapomnę!. Zobacz→
Pełna kontrastów Łotwa. Zarówno na zdjęciach jak i w 6 odcinkowej serii vlogów. Zobacz→
Z jednej strony piękna, a z drugiej niesamowicie abstrakcyjna Armenia. Wyprawa tak szalona, że nie da się jej opisać w kilku zdaniach. Zobacz→
Wykonałem kilka zdjęć do najnowszej książki Marty Grzebyk z Krytyki Kulinarnej. Okładka + przekładki. Jak zawsze w super ekipie ze Studia Odczaruj Gary! Zobacz→
Kinga i Agnes we wspaniałej bieliźnie God Save Queens. Na Instaxach. Zobacz zdęcia→
Reklamowa sesja zdjęciowa do magazynów Viva! Oraz Uroda Życia. Zobacz zdjęcia→
Kilka polaroidów wykonanych podczas zdjęć do sierpniowego numeru Digital Camera Polska. Zobacz→
© Dawid Markoff
Wszelkie prawa zastrzeżone